wtorek, 30 grudnia 2014

Społeczne mity i wyborczy kontrakt

Obserwujemy od pewnego czasu jakieś zafałszowanie postrzegania działalności publicznej. Tak jakby trochę inspirowani z różnych stron, zwłaszcza hałaśliwym i podstępnym często przekazem medialnym i to zarówno na poziomie lokalnym, regionalnym jak i ogólnopolskim, pochopnie  zaadaptowaliśmy ten obraz jako swój własny, mimo że z prawdziwą rzeczywistością ma on niewiele wspólnego.
Wmawia się nam często, że działalność publiczna jest bezwartościowa i niecelowa, szkoda się więc w nią angażować. To bardzo stary i ugruntowany motyw obecny od stuleci w naszej tradycji. Rzeczywiście, gdy tak jak my Polacy przez tyle lat nie mieliśmy swojego państwa, gdy rządzili nami obcy, a władza nie pochodziła z wyboru, ale z mianowania, trudno było pochwalać takie zaangażowanie i wspierać taką władzę. Utrwalanie jednak dzisiaj tego stereotypu, co w niektórych środowiskach uchodzi wręcz za cnotę jest po prostu głupotą, będącą na rękę z jednej strony politycznym cwaniakom, którzy np. w lokalnych strukturach mają na tyle mocną pozycję chociażby rodzinną, że mniejsza frekwencja pozwala im łatwo osiągać kolejny wyborczy sukces (były takie gminy w Polsce, gdzie do funkcji radnego we wszystkich okręgach zgłoszono tylko po jednym kandydacie), z drugiej strony osłabia struktury państwowe, co jest na rękę wszystkim, którzy nie bardzo Polskę lubią.
Tymczasem tak naprawdę bardzo potrzeba nam zaangażowania publicznego, umiejętności współdziałania, zainteresowania dobrem nie tylko indywidualnym, ale i wspólnotowym. Tu też często irytującym jest kontrast, jaki wynika z kolejnego zafałszowania życia publicznego w naszym kraju. Są środowiska, które swoje publiczne zaangażowanie ograniczają tylko do krytyki. Czytając i słuchając takich ludzi ma się wrażenie, że dla nich każda władza jest zła, a zwłaszcza taka, która nie jest ich własną. Wszystkie zaś osoby, które otrzymały jakiś mandat do sprawowania demokratycznej funkcji, niezależnie od swoich dokonań, postawy osobistej czy też liczby uzyskanych głosów są z góry przez takich rezonerów przekreślane w każdej wyrażanej wszem i wobec opinii, no bo… właśnie, nie są nimi samymi, nie mają więc nie tylko ich zdaniem prawa do sprawowania takiego mandatu, ale nawet do ubiegania się o konkretną funkcję (sic!), o czym bezczelnie krzyczą nieraz anonimowo na internetowych forach. Na co dzień obserwujemy to szczególnie w popularnych mediach, które jeżeli nie wyszydzają wszystkiego, co tradycyjnie polskie, to z rzadka tylko pokazują coś pozytywnego - no chyba że z politycznego, rządowego nakazu. Doprosić się zaś, żeby pokazano lub upowszechniono coś pozytywnego z poziomu lokalnego, mimo że są to najczęściej media publiczne, graniczy niemal z cudem. Jeżeli zaś nie daj Boże zdarzy się coś niezbyt chlubnego jakiemuś nawet zwykłemu radnemu, potrafią z kamerami godzinami czatować pod jego domem, aby tylko triumfalnie pokazać to jako sensację dnia na całą Polskę - jak to miało nie tak dawno miejsce w naszym powiecie. To jakieś kuriozalne skrzywienie mediów i samych dziennikarzy, które nie tylko nie sprzyja, ale wręcz programowo osłabia naszą wspólnotę i naszą demokrację.
Te hałaśliwe, anonimowo wyrażane opinie swoim natarczywym stylem starają się zakrzyczeć jakiekolwiek inne poglądy, osoby za nimi stojące najczęściej nie znoszą sprzeciwu, nie mają żadnych skrupułów w atakowaniu swoich adwersarzy, nawet nie starając się dyskutować o poglądach, ani oddzielać ich od niezbywalnej przecież godności każdego człowieka.
Tym bardziej więc cieszy, że ta medialna, wykorzystująca różne kanały przekazu nagonka z rzadka tylko trafia do szerokiej opinii publicznej, a sami wyborcy z coraz większym przymrużeniem oka traktują medialne manipulacje. Może i sami dziennikarze w końcu zrozumieją, że ich podstawową rolą jest nie osłabianie, ale wzmacnianie naszej wspólnoty, co nie jest sprzeczne z dążeniem do prawdy i brakiem cenzury?
Tak czy inaczej warto przypomnieć, że mandat radnego, Wójta, Burmistrza, Starosty czy Marszałka, podobnie jak Posła, Senatora czy nawet Premiera i Prezydenta Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, to zaszczytna funkcja sprawowana na określony czas w imieniu naszej wspólnoty. Składając przyrzeczenie potwierdzamy wolę jak najlepszego, zgodnego z naszymi umiejętnościami wypełnienia powierzonych zadań. Podczas sprawowania mandatu mamy pełne prawo korzystać z zakreślonych prawem przywilejów czy raczej uprawnień związanych z daną funkcją, a wypełnianie naszych obowiązków w trakcie kadencji poddane jest wielu różnorodnym procedurom kontrolnym, aby uniknąć jakichkolwiek nadużyć. Stajemy się osobami publicznymi, wszyscy więc mogą korzystać z kontaktu z nami, dokonywać ocen naszej działalności itp., ale także w granicach zakreślonych prawem, a chcielibyśmy także, żeby mieściło się to po prostu w granicach zwykłej ludzkiej przyzwoitości…
Z naszymi wyborcami, których w wielu przypadkach nie znamy przecież osobiście zawieramy swoisty kontrakt. Głosując na nas, mają oni zapewne nadzieję, że w okresie sprawowania danego mandatu będziemy ich godnie reprezentować, chcą też liczyć na dobrze rozumiane korzyści związane z zadaniami danego ciała przedstawicielskiego. Przeciwstawić się należy kolejnej niestety powtarzanej zwłaszcza przez wyżej naszkicowanych rezonerów, fałszywej, deprecjonującej wyborców opinii, że zachowują się oni nieracjonalnie. Wręcz odwrotnie, biorąc udział w głosowaniu wyborcy najczęściej mają dokładnie sprecyzowane zdanie, kogo i dlaczego chcą poprzeć. Oddając głos czasami kierują się względami powierzchownymi, czasem osobistą znajomością, jestem jednak przekonany, że w decydujący sposób o tym, kto zostanie wybrany decydują inne czynniki w większości racjonalne, związane z oczekiwaniami i potrzebami danej wspólnoty. Jako wybrani przedstawiciele tych wspólnot mamy więc okres kadencji na realizację tego kontraktu. Przez ten czas mamy prawo i obowiązek reprezentować naszą wspólnotę, jak również postarać się o realizację tego, o czym mówiliśmy w kampanii wyborczej, swojego programu wyborczego. Wypełnianie danej funkcji nie może bowiem skończyć się tylko na reprezentowaniu. Jeżeli nie odpowiemy naszą działalnością na potrzeby naszej wspólnoty i oczekiwania naszych wyborców, to tylko w części wypełnimy zawarty z nimi podczas wyborów kontrakt. Nie jest to zadanie łatwe i to na każdym poziomie, ale taki właśnie moim zdaniem  jest sens demokratycznego sprawowania władzy.

czwartek, 25 grudnia 2014

sobota, 13 grudnia 2014

Gdy opada wyborczy kurz

Trochę już zapomnieliśmy jak ważna jest demokracja. Szczycimy się oczywiście tym, że żyjemy w państwie demokratycznym, utyskujemy mniej lub bardziej na jego słabości i przywary, narzekamy na wiele z tego, co nas otacza, ale jednocześnie chcemy być widziani jako obywatele demokratycznego kraju, z pewną wyższością nawet patrząc na tych, którym - jak obserwujemy w doniesieniach medialnych - brakuje standardów powszechnie uznawanych za demokratyczne.
13 grudnia warto przypomnieć, że solą demokracji, jej fundamentem we współczesnym świecie są wolne wybory. Nie jest możliwa wolność społeczna, swoboda polityczna, sam system demokratyczny, bez instrumentów zapewniających wolne wybory, czyli swobodne w znaczeniu czynnym i biernym wybieranie naszych przedstawicieli do różnych organów władz państwowych. Chodzi o to, żeby nie tylko w teorii, ale i w praktyce możliwe było kandydowanie na każdy urząd publiczny oraz oddanie głosu przez każdego uprawnionego na mocy przyjętych przepisów prawnych obywatela w akcie głosowania, poprzez który następuje wskazanie osób do pełnienia określonych funkcji publicznych. Elekcja, wybór przedstawicieli do władz demokratycznych wspólnot, zakreślenie w czasie ich uprawnień na tych stanowiskach, czyli kadencja, po której następują kolejne wybory, to fundamentalne zasady demokracji przedstawicielskiej, z jaką mamy do czynienia we współczesnym świecie. Rolą instytucji państwa jest wdrożenie takich instrumentów i procedur, które zapewniać będą pełną przejrzystość, ale i sprawność tego procesu, które pozwolą obywatelom żywić zaufanie, że każdy akt elekcji spełnia standardy w pełni wolnych wyborów i że odzwierciedla rzeczywiste społeczne poparcie dla poszczególnych osób i grup (np. partii politycznych, komitetów wyborczych itd.) ubiegających się o dane stanowiska. Jeżeli zabraknie tego zaufania, rozerwany zostaje konieczny dla systemu demokratycznego związek pomiędzy polityczną praktyką a wartościami powszechnie uznawanymi w społeczeństwie za obowiązujące, naruszona zostaje fundamentalna zasada prawdy i prawdziwości, rodzi się więc kryzys zaufania, ale i kryzys przynależności, gdy ostatecznie dochodzi do odnowienia znanego z nieodległej przecież historii podziału na: my - społeczeństwo i oni - władza.
Dymisja wszystkich członków Państwowej Komisji Wyborczej, społeczne protesty po ostatnich wyborach samorządowych, nie wspominając już o szeroko komentowanej awarii wyborczego systemu komputerowego, pokazały dobitnie, jak ważnym procesem jest odpowiednie i sprawne przygotowanie wyborów. Niestety nie da się tego określić inaczej jak tylko kompromitacją naszego systemu wyborczego, gdy liczba głosów nieważnych oscyluje wokół 20%, jak w wyborach do Rad Powiatów i Sejmików Województw. Do tego dochodzi niska frekwencja, która w naszych głosowaniach rzadko przekracza 50% uprawnionych.
Wybory nie są łatwym procesem. Obserwujemy to najbliżej nas podczas wyborów samorządowych, gdy kandydują nie znane co najwyżej z ekranów telewizyjnych osoby, jak w wyborach parlamentarnych, ale osoby, które znamy bezpośrednio: z sąsiedztwa, z naszej miejscowości, zakładu pracy. Wielu jest takich, którzy z góry uważają, że żadna z osób kandydujących nie powinna aspirować do danej funkcji publicznej, albo też przypisują wszystkim kandydatom nieczyste intencje, dlatego niejako "programowo" rezygnują z głosowania, świadomie odmawiając udziału w życiu państwa. I trzeba jasno powiedzieć, że mają do tego pełne prawo, gdyż udział w wyborach nie jest obowiązkiem, ale przywilejem obywateli, zgodnie z naszymi przepisami prawnymi, dlatego też nie powinni z tego tytułu ponosić żadnych konsekwencji - ani społecznych, ani tym bardziej prawnych czy administracyjnych. Tyle że chciałoby się zapytać czy zrobiono wystarczająco dużo, aby uświadomić obywatelom znaczenia aktu wyborczego, zachęcić do udziału w wyborach, ukazać ich znaczenie. Czy to nie powinno być zadaniem organów nadzorujących wybory, niejako strażników naszego systemu demokratycznego?
W wyborach samorządowych - również odmiennie niż w parlamentarnych - trudniej nam przychodzi akceptować prawo każdego obywatela do ubiegania się o publiczny urząd. Deklaratoryjnie oczywiście akceptujemy tę zasadę, niby w pełni się z nią zgadzając. Gdy jednak przychodzi do konkretów, okazuje się, że sami kandydaci, zwłaszcza tacy, którzy wcześniej piastowali daną funkcję, niejednokrotnie nie są zbyt zadowoleni, że do tego samego stanowiska kandyduje ktoś inny np. z danej miejscowości. Rodzą się frustracje, wzajemne pretensje, oskarżenia o nieuczciwość. Patologią trzeba nazwać tworzenie lokalnych układów, których celem jest uniemożliwienie startu w wyborach innym kandydatom, aby w ten sposób, poprzez ograniczenie wyborcom pola wyboru, doprowadzić do elekcji danej osoby. Smutne jest również, gdy nie umiemy oddzielić tego, co prywatne od tego, co publiczne, gdy okazuje się, że ze względu na wyborcze meandry, zawiązane lub rozwiązane koalicje, taki a nie inny wynik wyborów, nawet sam start w wyborach, kończą się międzyludzkie przyjaźnie, a inną wizję zaangażowania społecznego, uważa się za osobisty afront. Tak czy tak, każde wybory niosą ze sobą wiele niespodzianek, czasami satysfakcji, ale również nieuniknionych rozczarowań, gdy okazuje się, że ci, na których liczyliśmy, nie do końca pozytywnie odpowiedzieli na nasze oczekiwania.
Podkreślmy jednak, że wolne wybory, choć niezwykle ważne dla demokratycznego systemu państwowego, nie są celem samym w sobie. Są środkiem do celu, którym jest wyłonienie do reprezentacji społeczeństwa osób, które ze względu na liczbę zdobytych głosów, wg przyjętego prawnie systemu ich liczenia, są do tego wskazane przez obywateli biorących udział w głosowaniu. To jednak tylko początek drogi. Nie chodzi bowiem tylko o to, aby poprzez głosowanie dać uprawnienie naszym reprezentantom do sprawowania władzy, ale o to, aby w okresie jej sprawowania potrafili oni skutecznie wypełniać powierzony im mandat, w odpowiedni, godny sposób, jak również z pożytkiem dla tych, których mają reprezentować. W moim przekonaniu chodzi przede wszystkim o to, aby uczciwy akt wyborczy gwarantował wyłonienie sprawnej reprezentacji politycznej danej wspólnoty, to znaczy takiej, która potrafi realizować ważne dla tej wspólnoty zadania. W tym miejscu pojawia się problem większości i problem współpracy. Budowanie większości w ciałach demokratycznych, takich jak rady samorządowe czy parlament ma służyć temu, aby zapewnić równowagę pomiędzy koniecznością reprezentowania wszystkich wyborców a sprawnością działania danych przedstawicielstw. Jest to proces niezwykle ważny: gdy nie zaistnieje w sposób właściwy, obserwujemy często niekończące się spory, a w skrajnych przypadkach nawet paraliż działań instytucji publicznych. Wola współpracy z kolei, choć nieraz trudna ze względu na niedawną wyborczą rywalizację, osobiste, środowiskowe, czy partyjne uprzedzenia oznacza uznanie prawa wszystkich wybranych do reprezentowania swoich wyborców w okresie kadencji, jest faktycznym respektowaniem podstawowych zasad demokratycznego systemu sprawowania władzy.
Tak więc, gdy opada wyborczy kurz, gdy przeżyliśmy wszystkie wyborcze potyczki i rozterki, gdy pogodziliśmy się już z rozczarowaniami, pozostaje zakończyć ten trudny okres - chciałoby się powiedzieć: należy rozejrzeć się dokoła i wziąć się do pracy. Każdy mandat społecznego zaufania, podobnie jak każdy wyborczy głos jest tej samej wartości. Ten, kto go otrzymał, ma do niego pełne prawo. Nikt nie został jednak wybrany tylko po to, aby pełnić daną funkcję. Potwierdzimy wartość demokracji, gdy z tych wyborów coś wyniknie dla ludzi, dla społeczności którą reprezentujemy. Gdy, jak to zapowiadaliśmy w kampanii wyborczej, zrealizujemy nasz program: inwestycje, o których mówiliśmy, przedsięwzięcia społeczne, projekty rozwojowe. Gdy władza, którą nam dano, będzie służyć tylko samej sobie, gdy tłumaczyć tylko będziemy, dlaczego nie da się zrobić tego, czego potrzeba naszym wspólnotom, trudno jest mówić o sprawności demokracji. Nawet najszersze towarzyskie grono, utwierdzające nas w dobrym mniemaniu o sobie, nie przesłoni bowiem tej prostej prawdy, że w sprawowaniu władzy nie chodzi o samą władzę, ale o instrument, który pozwoli realizować naszą wizję potrzeb i oczekiwań tej wspólnoty, którą przyszło nam reprezentować.