środa, 20 kwietnia 2016

Zdrada

W zasadzie nic się nie stało. Jak w piosence. Wszyscy mogą być zadowoleni. Mimo to jednak coś zostaje. Na powierzchni, w środku lub na samym dnie tego, co nazywamy sercem albo sumieniem. Nawet nie wiemy, jak do tego podejść, jak się zachować. I czy to na pewno to. Bo przecież miało być lepiej, wygodniej, przyjemniej, bo ktoś mnie nakłonił, bo trzeba było pokazać, że jednak dam sobie radę. Sam, że nikogo mi nie potrzeba, że potrafię kogoś sobie znaleźć, bo to on zaczął, bo takie były warunki, okoliczności, bo samej jest trudno...
Ale skąd się to bierze? To dobrze, że mamy jeszcze szansę, to dobrze, gdy mamy jeszcze szansę. Dlaczego? Chciałoby się zapytać. Dlaczego ta szansa została nam jeszcze udzielona? Dlaczego i dzięki czemu? A raczej -  dzięki Komu? 
W pradawnej opowieści, przełożonej na wszystkie języki, pojawia się ten trzeci - poza mną i Tobą, jest z boku, rozdziela to, co złączone, przemawia do jednego, aby łatwiej oddzielać, staje pomiędzy i wygrywa. Zdrada triumfuje. Od środka. Wymaga Twojej decyzji i mojego przyzwolenia, mojej zgody i naszego działania. Działania przeciw, w osłonie pozoru, z obcej inspiracji, ale autonomicznego. 
Tyle razy powtarzana, na tysiąc sposobów, w każdym pokoleniu, za każdym razem na nowo. Angażuje mnie i Ciebie albo tylko jednego z nas. Z daleka i z bliska, jest tuż obok i bardzo daleko, jest na wyciągnięcie ręki: podpowiadana, podpatrywana, oceniana, naśladowana. Trudno jej się oprzeć. Bo niby czemu? W imię czego? Jeśli on może, to dlaczego nie ja, dlaczego tylko ona ma być szczęśliwa?
Przywykliśmy, że tak ma być. Ale jeśli wierzyć opowieściom, nie zawsze tak było. Trzeba było naszego wyboru, wrogiego podszeptu, który na powierzchnię wywołał pychę, złudną obietnicę, złamanie wierności. W tym wyborze byliśmy całkowicie samodzielni, ale nie samotni. Pozór zastąpił prawdę, zdrada była oczywista, piętno wolności oznaczało śmierć.
Schemat został powtórzony. Już nie twarzą w twarz -  we wspólnocie, nie tylko ja i Ty, jak wcześniej, lecz wobec wielu i przez wielu. Z czyjej inspiracji, z czyjego podszeptu, z jakim pozorem: bogactwa, szczęścia, zemsty, doznanego zawodu? Bolesna świadomość tego, co się uczyniło, ale też możliwy powrót do wierności, bo przecież Piotr zapłakał.
Dlatego zawsze jest jeszcze szansa. Od tego czasu, od tej ofiary i tego powrotu. Czas został nam dany. Ponownie. Choć nie na zawsze, ale jest. Droga jest tylko jedna, każda inna jest złudzeniem, wykonaniem błędnego scenariusza, zejściem na manowce. Bywa, że jest aprobowana przez wszystkie strony, nawet pożądana, wydaje się jedynym, rozsądnym rozwiązaniem, dziejową koniecznością, ułudą mniejszego zła. Pozostaje pytanie czy możliwa jest nowa relacja, na ile może powstać realna więź, czy potrafi przywrócić zachwianą równowagę?
Ale przecież taki świat nie byłby możliwy, dlatego jest zaprzeczeniem, nicością, przeciwieństwem. Niszczy żywe ciało ducha, zabija więź, komplikuje to, co proste i jasne. Zawsze zadaje rany: większe lub mniejsze. I te największe, sięgające aż do samych korzeni, do dna, z którego, jak się wydaje, nie ma powrotu. Dlatego Go potrzebowaliśmy, potrzebowaliśmy nadziei, przywrócenia ładu, nowego Czasu, w którym możliwe jest przebaczenie, w którym konieczne jest miłosierdzie. Zawsze niezasłużone.