niedziela, 9 września 2012

Czas płynący, czas zatrzymany...

W naszej ludzkiej kondycji są takie miary, wobec których stajemy bezradni. Nawet największe natężenie umysłu czy woli nie spowoduje ich przezwyciężenia. Tu dotykamy granic naszej egzystencji, poza które wyjść możemy tylko przy założeniu, że kondycję tę w jakiś sposób porzucimy.
Czas jest właśnie taką miarą. Jest czas fizyczny i biologiczny, czas psychiczny, historyczny, czas jako okres i jako miara, czas jako epizod i jako ciąg. Przyzwyczajeni już do scjentystycznego ujęcia rzeczywistości, przestaliśmy być może dostrzegać owe rozróżnienia, nie znaczy to jednak, że one nie istnieją. Czas płynie - to wiemy, a im jesteśmy starsi, tym płynie szybciej, ale też inny jest ten czas mierzony miarą indywidualnego życia pojedynczego, konkretnego człowieka, inny dla zbiorowości, a jeszcze inny, gdy odmierzamy nim właściwie przestrzeń: poprzez sekundy, minuty, godziny, dni, lata... Płynie: dzień za dniem, godzina za godziną - gdy jednak podejdziemy do niego nieco uważniej dostrzeżemy, że nasze przeżywanie czasu nie jest jednolite. Są takie chwile - wszyscy przecież je dobrze znamy - gdy dla nas czas przestaje płynąć: gdy zagłębieni w kontemplacji, przeżyciu piękna, dobra, sztuki, zagłębieni w miłości odnajdujemy jakąś stałość, jakąś płaszczyznę niezmienności, zatrzymujemy się na chwilę w jakimś świecie, którego nie ma tu i teraz, czas jest poza nami, my jesteśmy poza czasem. Potrafimy zagłębić się w jakąś sferę, na tyle intensywnie, że fizyczna, zewnętrzna rzeczywistość przestaje być istotna, traci na znaczeniu, a może nawet traci istnienie... W takiej chwili pytamy o rzeczywistość prawdziwą. Na ile realne jest to codzienne, fizyczne przeżywanie czasu, na ile zaś możliwe i realne są te chwile zatrzymania. I które z nich jest prawdziwe?